W poszukiwaniu malowniczego otoczenia dla kolejnej kwietnej spódnicy, którą wyjęłam z szafy, trafiłyśmy z M. ostatnio do ogrodu botanicznego. Podobno gdzieś tam wśród pospolitych grabów, kasztanowców, klonów, jarząbów czy wiązów rośnie drzewo ciasteczkowe, którego liście faktycznie pachną tak, jak głosi nazwa. Podobno - bo nie udało nam się go znaleźć, ale M. poświadcza, że raz je tam widziała i że da się je odszukać kierując się węchem.
Spódnica ma ciekawą historię i niekiedy zastanawiam się, przez ile rąk już przeszła. Kupiłam ją parę lat temu w vintage-shopie, gdy byłam w Nowym Jorku, i metka informowała, że pochodzi oryginalnie z lat 50-tych. Oczy mi się wtedy rozbłysły, a były to zupełne początki mojej fascynacji modą tego czasu, więc gdy tylko trafiałam na coś, co przywodziło skojarzenie z fasonami z tamtego okresu, brałam w ciemno. Wtedy jeszcze mało było tego typu rzeczy w sklepach w Polsce.
A dla miłośników muzyki dawnej, takich jak ja, donoszę, że środowy koncert L'Arpeggiaty był PRZEPIĘKNY. Jeszcze długo nie będę mogła się z niego otrząsnąć. Poniżej zamieszczam jeszcze jedno nagranie. Nuria Rial co prawda we środę nie śpiewała, ale ten utwór się pojawił i za serce szarpnął :).