Minęły ponad dwa lata od ostatniego razu, kiedy tutaj coś opublikowałam. Przerwa jeszcze dłuższa, niż poprzednim razem. Przez większość tego czasu myślałam, że już nie wrócę do bloga - że to był pomysł na jakiś czas, w którymś momencie zapał minął i naturalnie zgasł, poza tym zaczęło mnie zawstydzać publikowanie swoich zdjęć w internecie, pisanie o swoich sukienkach i spódnicach, w dodatku doszłam do wniosku, że oprócz tego, że rzadko kiedy chodzę w spodniach, to mój styl nie jest na tyle wyrazisty, by aż promować się z nim w szafiarskiej blogosferze. Obserwując moje różne przyjaciółki i koleżanki w duchu stwierdzałam, że niejedna z nich ubiera się dużo lepiej i ma naprawdę wspaniałe wyczucie gustu i smaku, więc wycofałam się. Co więcej, doszło do tego, że kupiłam sobie dżinsy, i to dwie pary. Niektórzy z moich kolegów uznali, że w takim razie skończyła się epoka i pomieszało mi się w głowie, że już nie będę tą samą osobą, a kiedy rzeczywiście zaczęłam w tych spodniach chodzić (nie codziennie, oczywiście, ale jednak), prysły nadzieje na wznowienie bloga. Wkrótce kurz na to wszystko opadł, a ja całkiem dobrze poczułam się w moich dżinsach, schowana w zaciszu zmagań ze swoją codziennością.
Sporo się w ciągu tych dwóch lat wydarzyło - skończyłam studia, przeprowadziłam się do Wrocławia (Wrocław jest przepiękny, pozdrawiam serdecznie szczęśliwych mieszkańców Wrocławia!), mieszkałam tam przez rok i zakochałam się w tym mieście, zaczęłam pracę, potem ją zmieniłam, stanęłam na rozdrożu, a potem dostałam jeszcze inną ofertę i tak ponownie wróciłam do Bydgoszczy, ciekawa, czym mnie zaskoczy kolejny rok. Zastanawiam się, czy do zmian można się przyzwyczaić? Na pewno można rozwinąć poczucie humoru i dystans do samej siebie. I szacunek, kiedy udaje Ci się wśród wszystkich życiowych zawirowań przejść zwycięsko.
Po tych dwóch latach wróciło do mnie przekonanie, że prowadzenie bloga ma sens i urok, i widząc rozwijający się trend promujący tradycyjną kobiecość i elegancję w sposobie bycia, stwierdziłam, że mój blog dobrze sie w to wpisuje i chętnie włączę swój głos do tego nurtu. Poza tym mam tyle pięknych spódnic i sukienek, które jeszcze nigdy nie pojawiły się na zdjęciach... :) Zastanawiałam się, czy nie zacząć czegoś całkiem nowego, bo gdy przejrzałam niektóre ze starych postów, złapałam się za głowę i najchętniej bym część z nich usunęła i nigdy nie przyznała się, że to ja :). Zdecydowałam jednak, że nie zrobię tego i będę korzystać ze starego adresu, żeby nie odcinać się tak całkiem od tamtej dziewczyny, która kształtowała swój styl i popełniała rozmaite błędy :).
Po przydługim wstępie (to pierwszy raz od dawna, więc pozwoliłam sobie na dłuższy komentarz) przechodzę do tematu bloga :). Spódnice i sukienki pozostają wiodącym i jedynym wątkiem, bo w gruncie rzeczy (pomimo nabycia dżinsów :)) nadal je noszę na co dzień. Dziś zatem publikuję pierwszego posta w ponownie bydgoskiej odsłonie! W tle bydgoska Sielanka, urokliwa dzielnica eklektycznych dworków w centrum miasta, z zielonym skwerem pośrodku. Sukienka to mój strój na wesela, koncerty lub niedziele - powłóczysta długość nie nadaje się do noszenia w dni powszednie, bo suknia sama w sobie jest zbyt elegancka, by pójść w niej w zwykły dzień do pracy. Co skąd jest - informacje będą pod zdjęciami. Formuła bloga zostaje taka jak wcześniej :). Autorem zdjęć jest Wojtek Pilarczyk, mój bydgoski kolega :).
Tu powyżej było hasło: "a teraz lekko się uśmiechnij", na co wybuchnęłam śmiechem, bo trudno mi było uśmiechnąć się "lekko" :). Poniżej detal.
Fot. Wojtek Pilarczyk
-----
Sukienka - Quiosque
Bolerko - od mamy
Torebka - Parfois
Sandały - Deichmann
Bransoletka - handmade, prezent od przyjaciół :)
Kolczyki - Kruk, prezent od przyjaciół :)